Po co to wszystko? O momentach, które nie muszą niczego udowadniać

Są takie chwile, które wydają się… nijakie. Ani wielkie, ani trudne. Po prostu są. Kilka minut ciszy w kuchni, patrzenie przez okno, przejazd tramwajem bez celu. I wtedy pojawia się pytanie: „Po co?”. Bo przecież każda chwila powinna być czymś – produktywna, sensowna, zaplanowana. Czy na pewno?

W świecie, w którym wszystko mierzymy – efektem, tempem, celem – łatwo zapomnieć, że niektóre momenty nie muszą niczego udowadniać. Że mogą po prostu być.

Chwile bez znaczenia, które zostają z nami najdłużej

Pamiętasz taki dzień, który nie był szczególny, ale wraca do Ciebie z zaskakującą czułością? Spacer bez telefonu, kubek herbaty o poranku, siedzenie w ciszy obok kogoś, kto nic nie mówi. To właśnie te chwile, pozbawione ciężaru znaczenia, bywają najprawdziwsze.

Czasem mamy wrażenie, że wszystko, co robimy, powinno mieć konkretny cel – rozwój, postęp, wynik. Ale życie nie zawsze działa według KPI. Jak zauważyliśmy już we wpisie czy wszystko musi mieć sens, niektóre rzeczy po prostu się dzieją – i to wystarczy.

Bycie obecnym w takich momentach to nie strata czasu, ale forma uważności. Zatrzymania się. I choćby dla jednej myśli dziennie – warto.

Codzienna jedna myśl – mikroruch, który zmienia wszystko

Nie chodzi o wielkie strategie. Czasem wystarczy jedna myśl. Jedno zdanie, które przychodzi do głowy w ciszy, po porannej kawie, w drodze do pracy. Nie musi być odkrywcze. Ważne, że jest Twoje.

Właśnie temu poświęciliśmy osobny wpis: codzienna jedna myśl – i jak może stać się Twoim stałym rytuałem. Mały zapis, który nie ocenia. Nie wymaga. Po prostu pozwala być z tym, co tu i teraz.

Nie wszystko musi być „po coś”

Chwile bez celu są potrzebne. Są jak oddech między zdaniami. Jak biały margines na kartce. Przestrzeń, w której można się zatrzymać, odpocząć, pomyśleć – albo nie myśleć wcale.

Może więc pytanie „po co to wszystko?” nie musi mieć odpowiedzi. Może wystarczy, że jesteś. Że żyjesz, czujesz, widzisz. Nawet jeśli to nie jest „ważne” – to jest Twoje.

I to, być może, jest właśnie największy sens braku sensu.

Jeden komentarz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *